sobota, 29 września 2007

Jeden dzień z życia minimalisty (sens zawodowy)

''Egzystencja ludzka pozbawiona odpowiedzialności (przynajmniej w pewnym stopniu) za swój los, w dojrzałym życiu może zaowocować wspaniałymi owocami natury intelektualnej"


- niegdyś myśliciel-marzyciel,
dziś normalny podmiot,
funkcjonujący jako komórka
społeczeństwa (tymczasowo
na uchodźstwie)


Weźmy na warsztat jakikolwiek dzień z tygodnia roboczego. Na przykład - wtorek. Pobudka, w większości przypadków samotna, choć sporadycznie jeszcze przy boku żony (godzina jest w tym przypadku zupełnie nieistotna, ponieważ schemat wykonywanych czynności w dziedzinie zawodowej jest stale ten sam, niezależnie od pory dnia i czasu rozpoczęcia walki o byt) następnie usilna próba wydłubania po lub w trakcie porannego mycia zębów, zastygłych skorup barwy zesmażonego skwarka z kącików obydwu oczu. W kolejnym etapie, kolejnego dnia nadchodzi czas na kawę (kawa może być poranna lub popołudniowa w zależności od zmiany). Przekąszanie czegoś raczej nie wchodzi w rachubę. Tak więc gotowy, opuszczam miejsce zamieszkania udając się na najbliższą stację metra (w tym przypadku jest to Tooting Brodway).
Może to zabrzmi nieco dziwnie, ale to właśnie w metrze za każdym razem doznaję namiastki intelektualnego olśnienia. To znaczy czasu na czytanie, rozmyślanie i takie tam drobnostki niegodne człowieka XXI wieku pełnego kapitalistycznego przepychu. Potem już szybciutko na przystanek (tu następuje koniec intelektualnej zadumki) a stąd czerwonym autobusikiem (proszę nie kojarzyć symbolu czerwonego autobusu z Polską. To już przeszłość. Teraz dominuje syndrom konsumpcyjnej demokracji z lekką nutką bliźniaczej sanacji) w miejsce docelowe (czasem trochę dalej). Miejscem docelowym (do życiowym) jest oczywiście miejsce pracy, które można podzielić na trzy kategorie:

  • własne (to znaczy miejsce które sam uzyskałeś i jesteś jego właścicielem czyli szefem sam dla siebie)
  • myślące (to znaczy miejsce w którym pracujesz myśląc)
  • niemyślące (to znaczy miejsce w którym masz pracować a nie myśleć)
Ja akurat zaliczam się do kategorii trzeciej co czyni ze mnie bez wątpienia człowieka szczęśliwego (ci co mnie znają dostrzegają to zapewne). Tutaj natomiast w miejscu pracy następuje całkowita metamorfoza, kompletna transformacja, sublimacja metafizycznej rozkoszy sięgająca swymi neuronami nieosiągalnych wyżyn arche. Przepraszam, trochę uniosłem się w tej euforii. Zejdźmy zatem na ziemię, zaczynając ten wątek od początku i nieco krócej, gdyż nie warto się zbytnio rozczulać nad tą profesją. A więc tutaj w miejscu pracy: uwaga, następuje sedno sytuacji, chwila napięcia i zaczynamy - Przynieś, wynieś, pozamiataj, rozłóż, złóż, wypoleruj... . Koniec. Dziewięć godzin odeszło w cień na rzecz kolejnych dni. A każdy kolejny dzień spowity dziewięcioma godzinami udręki zbliża nas do tego szczególnego dnia - dnia wypłaty. Ale to jest już część innej historii na którą składają się dni a jeden dzień. Powrotna podróż do domu mija tak samo jak podróż do pracy z jednym wyjątkiem. W etapie pierwszym towarzyszyło zmęczenie psychiczne zaś w etapie drugim fizyczne z domieszką psychicznego. Choć chcąc przyjrzeć się temu zjawisku (mam tu na myśli żywot ogólny spowity jak nie piętnem to obowiązkiem pracy i wszelkimi innymi formami przeżywania owego żywota) nieco bliżej, można dostrzec podobieństwo do symbolu węża zjadającego swój własny ogon. Ja jak na prostego (teraz) człowieka przystało, opisałbym to w sposób następujący:

Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
Sobota
Niedziela...
... i tak przez całe życie.

W końcu "domowe zacisze". Po dniu pracy energia wręcz człowieka rozrywa. He,he... . Twarz zanurzona jak nie w jakimś płynie lub pokarmie to w ekranie bezmyślnego odstresacza (mam tu na myśli telewizor lub monitor komputera, w moim przypadku jest to monitor). Tym razem już bez kawy aczkolwiek z małą zakąską szykuję się do nadejścia nocy. I tak oto zbliża się czas snu (w zasadzie zawsze już przy boku żony, choć z reguły śpiącej twardo więc możliwość chwilowej konwersacji jest praktycznie rzecz biorąc niemożliwa). Dobranoc - "zaraz pójdę w ciemność aby jutro znowu wrócić tu."*

* fragment tekstu pochodzi z piosenki KSU "Po drugiej stronie drzwi"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz