środa, 5 marca 2008

Powidoki

Nie wiem gdzie jestem, idę drogą bez zamierzonego celu. Chyba do domu. Jakiś pan smarka na ulicę za nic mając spojrzenia przechodniów. Mijam go obojętnie. Wsiadam do autobusu bez większego zaangażowania, rozsiadając się wygodnie na niczym sobie foteliku niosącym na sobie odciski tyłków prawie z całego świata, obserwuję mrowie twarzy bez wyrazu. Wszystkie są takie same. Oczy, uszy, nosy, jakieś zakrzewia włosów. Nic nowego. Niektórzy próbują nawiązać coś na styl rozmowy między sobą. Błahostki. Ja tam słyszę tylko szum wiatrów i kapanie wody. O co tak naprawdę chodzi z całym tym życiem, z jego istotą i jakością? Kiedy zgaśnie wreszcie ten płomień poczęcia tułaczki i ciągłych decyzji, który już teraz tli się żarem beznamiętnym. Z jednego miejsca przemieszczamy się w drugie. Dni, tygodnie, miesiące, lata, dekady. Ten sam rytm, nic nowego. Wysiadając spoglądam na człowieka, który uwypukla swój system wartości w postaci moczu oddawanego na kontener do składu butelek. Szum wiatrów i kapanie wody przybiera na sile, czyniąc zamęt siermiężny na dwie półkule mojego mózgu, co daje całość. Miliony strzępów myśli zmieszane razem uniemożliwiają mi wyrażenie tego co chciałbym wyrazić. I wiem, że tak już zostanie. Pewnych rzeczy nie da się przywrócić do stanu początkowego. Stanu czystej nieskazitelności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz