Miałem własną postać chwilowo przed oczami. Jakieś dziesięć lat temu, gdzieś na skwerze, niedaleko placu akademickiego. Siedziałem po turecku na wyschniętej glebie z notatnikiem. Wokół rozchodził się aromat świeżego chleba, którego ćwiartkę trzymałem w dłoniach. Obok mnie butelka sandomierza mocnego. Na wypadek, gdyby suchość w ustach po nadmiernym przeżuwaniu chleba, trzeba było na powrót do normalnego stanu przywrócić. Co się tłumaczy - nadać im bardziej owocowy aromat. W powietrzu dawał się już wyczuć początek leniwie zbliżającej się jesieni. Czego dowodem było słońce nieco bardziej szarzyzną przysłonięte i coraz większa ilość pożółkłych liści, chaotycznie szalejących pod dyktando delikatnego wiatru.
Dziś jesień wygląda już zupełnie inaczej.
Zapewne smak sandomierza również. Pozdro :)
OdpowiedzUsuńZapewne, ale pozostaje jeszcze lipa z miodem za całe 5 złotych. Taki nostalgiczny aperitif.
OdpowiedzUsuńto se ne vrati...
OdpowiedzUsuń