poniedziałek, 9 marca 2009

Moja wizja cynamonu w klepsydrze

Obcując z twórczością Brunona Schulza, to tak jakby wspinać się po wyżynach niewysłowionego w swoim zagadkowym bogactwie absurdu. Odkrywając przy tym kolejne etapy z pogranicza istnienia i snucia mniemań nadawać mu z wolna ontologiczny porządek, nie z rzadka pozbawiony zabarwienia metafizycznego. Tak by na samym końcu naszej podróży, stwierdzić ze zdumieniem, iż cała gama bytów zarówno ożywionych jak i martwych ma stricte wymiar epistemologiczny. I nie składa się bodaj z całości (tak jak na co dzień postrzegamy rzeczy i zjawiska), lecz z ogromu najrozmaitszych elementów, które rozpatrywane i analizowane z osobna, tworzą zupełnie inny wymiar przeżywania tego, co określamy mianem już oklepanego w sensie aksjologicznym.

Tragigroteskowa wręcz śmierć tego wybitnego pisarza, grafika, krytyka literackiego, spowodowana chęcią pustego rewanżu i ślepej zazdrości przez zprostaczałego nazistowskiego bydlaka, wydrążyła z całą pewnością czarną dziurę w historii dwudziestowiecznej literatury polskiej. Jaką dawkę artystycznej tajemniczości moglibyśmy zyskać, gdyby nie ten feralny czwartkowy incydent. A przecież wyszedł kupić tylko chleb.

2 komentarze:

  1. Bruno Schulz pisał po prostu niesamowicie. Nie było i nie będzie takiego pisarza w historii! Wielka szkoda, że napisał tak mało. Czytać jego opowiadania, to jak zwiedzać rzeczywistość o innych wymiarach. To jest magiczne.

    OdpowiedzUsuń
  2. I czujesz tę magię ilekroć wracasz do jego twórczości. Jest ona jak wiecznie utrzymujący się w swojej niepowtarzalności potencjał doznań.

    OdpowiedzUsuń