piątek, 17 lipca 2009

Tkwienie po uszy w glinie istnienia

Mój niegdyś dobry były znajomy, dzisiaj już tylko nic nieznacząca swobodnie poruszająca się gdzieś jednostka, z którą związany jestem poprzez wspólną obecność na zdjęciach za młodu i kilkoma dedykacjami w książkach; rzekłby, że znowu mamroczę klucząc w błędnym kole. I poza które nie chcę wysunąć tyłka. Ale ja po prostu lubuję się w tym egzystencjalno-filozoficznym sadomasochizmie.

Czasami zdarza mi się miewać momenty całkowitego zwątpienia. Nierozerwalnie powiązanego z nieuzasadnionym lub bliżej niesprecyzowanym znużeniem znoszenia wizji istnienia. I nie chodzi tu bynajmniej o jakieś poważne problemy z zakresu życia zawodowego lub prywatnego. Nic z tych rzeczy. Wszystko rozbija się o ogólność i całokształt, tego co znajduje się w zasięgu doświadczania i postrzegania przez ludzki rozum ( włączając w to pierwiastek irracjonalny). W tych właśnie chwilach siłą i wolą całego siebie, pragnąłbym bezpowrotnie wcisnąć się do środka matczynego łona. Robiąc jednocześnie wszystko, by tylko pokrzyżować moment w którym dochodzi do zapłodnienia. Tak, by na powrót móc pławić się w nieskończonych otchłaniach niebytu, nieświadomości i pustki czegokolwiek.

Ps: Wiem, nie wszystkim ta teza może przypaść do gustu. Nic jednak nie mogę na to poradzić.
Ps1: Z drugiej jednak strony, kiedy się już zaistniało, warto stawić czoła życiu i przejść przez ten absurdalny okres najlepiej jak się tylko da, nie tracąc przy tym twarzy.

8 komentarzy:

  1. WSZYSTKO ROZBIJA SIĘ O... całokształt,

    no właśnie

    a kształt budowany teraz? Jest nadzieja?

    OdpowiedzUsuń
  2. koło to jednak surrealizm

    ale rozumiem Ciebie doskonale

    żywot wrażliwców :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak mawiają ci co wciąż mają złudzenia; nadzieja jest gdzieś tam sobie i może pewnego dnia się zaśmieje mi w twarz. A odnośnie kształtów, całe życie coś szlifujemy, poprawiamy, ulepszamy. Pracujemy z taką intensywnością i zaangażowaniem, że nawet nie wiemy jak daleko odeszliśmy od tego pierwotnego kształtu. Pozdrawiam Holden i życzę wytrzymałości fizyczno-psychicznej.

    Ten surrealizm Margo, to czasami wydaje mi się jedyną deską ratunku, wyuzdaną grą jednego aktora. Ostatnią nadzieją, za pomocą której można powiedzieć NIE ogólnodostępnemu zidioceniu jakie nas otacza.

    OdpowiedzUsuń
  4. zgadzam się z Tobą Kopaczu! CAŁKOWICie całoksztaltnie w tej bezkształtności

    OdpowiedzUsuń
  5. Tia. Jako tkwiąca wciąż w glinie istnienia wciąż się staram nie tracić twarzy.

    Wychodzi różnie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się drugie post scriptum oznaczone Ps1 :) ale dlaczego absurdalny? Czyż istnienie nie jest lepsze od nieistnienia?

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę, że mamy podobnie, na pewno jeśli chodzi o całokształt, o ludzi i otaczającą rzeczywistość. Ciężko się z nimi porozumieć w materialnym schemacie, a jeśli ma się filozoficzne usposobienie - nie ma szans. Mnie dodatkowo przytłaczają porażki życia prywatnego.

    Wczoraj odszedł wielki folozof, którego za życia ledwo "liznęłam" - L. Kołakowski. Odszedł jak żył - na przekór śwaitu. A Ty piszesz o twarzy, którą trzaba zachować po wyściu z łona... I tu nastręczają mnie wątpliwości' czy lepiej żyć jakoś, jak cień, czy zgodnie z własnymi przekonaniami, wbrew radom "życzliwych i ułożonych"...

    OdpowiedzUsuń
  8. Tu Merlin trafiłeś w samo sedno. Otóż według mnie (takie moje majaczenie) życie jako istnienie składa się z wykonywania najrozmaitszych czynności. Wykonujemy je wedle ogólnie przyjętych przez normy społeczno-kulturalno-obyczajowe instrukcji. Są niezbędne do przeżycia lub zagospodarowania sobie własnej przestrzeni życiowej, wedle własnego widzimisię. To z kolei prowadzi chcąc czy nie chcąc do ich ciągłej powtarzalności czyniąc ich wagę całkowicie absurdalną a wręcz śmieszną. Jak rzekł Sartre: "absurdem jest to, że żyjemy; absurdem to, że umieramy". W niebycie o czymś takim nie ma mowy. W niebycie nie ma mowy o niczym, gdyż niczego nie ma. Nie ma i nas. Masło maślane, ale stanowiące podstawową i ostateczną różnicę między istnieniem (czyli aktywnym braniem uczestnictwa w cierpieniu, szczęściu itp.) a nieistnieniem (czyli pustką rządzoną przez wielką Nieświadomość, tego co mogło by być).

    Temi: czasami życie wedle rad życzliwych i ułożonych pozbawia cię nie tylko twarzy ale i całej głowy. Ja polecam trwanie w cieniu z własnymi przekonaniami. Nie ma w tym nic złego jeżeli postanowię z jakąś fajną życiową koncepcją wyjść na chwilę na słońce.

    Śmierć Kołakowskiego natomiast sprawiła, że Polska pozostała już bez autorytetów filozoficznych. Jedyna nadzieja w życiowej spuściźnie pozostawionej w postaci książek i wszelkiego rodzaju zapisków.

    OdpowiedzUsuń