wtorek, 24 listopada 2009

Dzień

I Drugie śniadanie

Po porannej toalecie i przemyciu zmiętej twarzy strugami zimnej wody, świat nie wydawał się już tak bardzo statyczny. Może to zasługa bardziej rozbudzonych na czułość postrzegania odświeżonych oczu. Jednakże dopiero na zewnątrz, wśród rozmytego odoru ulic miasta, poczułem błędność
założenia. Sprawy całkowicie nie przybierały biegu zgodnego z moją wolą.
Pani Basia nie zaserwowała mi moich ulubionych naleśników w moim znienawidzonym barze "Pod zieloną wstążeczką" w sposób należyty. Powód jaki przedstawiła; o-błędne spojrzenie i brak głębszej motywacji na pierwszy rzut oka. Co za tym idzie, moją osobę cechuje tylko powierzchowna giętkość. Po długiej konfrontacji udało mi się w końcu wywalczyć namiastkę drugiego śniadania. Zostałem wbrew woli pani Basi obsłużony. Muszę jednak stwierdzić, że od niechcenia. Szybki i stanowczy rzut naleśnikiem o blat stołu z efektem zabrudzenia przez zmielone owoce kraciastej ceraty. Poczułem się lekko zażenowany całą tą sytuacją. Nieco spokoju wniosło we mnie echo rozstawianych butelek z mlekiem przed sklepem naprzeciwko i kojący śpiew ptaków z oddali. Cudowna kompozycja. Po otarciu ust serwetką, wyszedłem dziarsko niezauważony przez nieliczną, aczkolwiek prawie stałą klientelę. Zrezygnowałem z prośby o kawę w obawie możliwości dojścia do rękoczynów. Oczywiście ze strony pani Basi.

II Ulica marzeń

Pogoda była nawet przystępna. Słoneczko świeciło, gdzieniegdzie chmurka lekko pląsała po błękitnej powłoce nieba. Tylko ludzkie spojrzenia jak zwykle pozbawione były wyrazu, ostrości i głębszej refleksji nad zmianami zachodzącymi w ich naturalnym środowisku. Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Kwestia przyzwyczajenia i wyrachowanej życzliwości. Przecież nie będę zabiegał o zrozumienie ze strony innych w dobie szerokiego rozwoju dóbr materialnych, gdzie nawet manekiny ze sklepowych witryn przejawiają więcej optymizmu i pogody ducha, niż to pospólstwo błąkające się stadami lub w pojedynkę po ulicach złudnych marzeń.

III Autobus

Nie ma lepszego miejsca na zawał i maksymalny wkurw, niż podróż zapchanym po brzegi autobusie komunikacji miejskiej. Pomijając już ogólny stan wewnętrzny i te cholerne nieczytelne kasowniki. To one bez wątpienia stanowią podstawowy motyw do wszelkich bezowocnych konwersacji i pustych tłumaczeń, podczas niespodziewanego nalotu masywnych zazwyczaj ciałem nie umysłem kontrolerów biletów. Którzy swoim zachowaniem przypominają bardziej windykatorów długów niż łagodnego usposobienia pracowników spółki z ogromną odpowiedzialnością. Zdarzają się wyjątki. Nie zaprzeczam. Trafiają się jednak bardzo rzadko, sporadycznie. Wiadomo brak cierpliwości rzecz ludzka. W większości przypadków dla uniknięcia odciśnięcia brzegu poręczy siedzenia na twarzy, lepiej poddać się bez walki i z pochyloną głową przyjąć bilet zastępczy. Dzisiaj wszak dostąpiłem zaszczytu losu i żadna z powyższych sytuacji mnie nie spotkała. Zbytek łaski, lecz dzięki temu podróż minęła bezboleśnie. Pomijając ogólny ścisk, nieświeżość oddechów pasażerów, obślinioną nogawkę spodni przez wyalienowanego mopsa i brak telefonu komórkowego w kieszeni marynarki. Co spostrzegłem dopiero w pracy.

IV W pracy

Uwielbiam ten "twórczy" czas, kiedy to po tych wszystkich perypetiach mogę bez żadnych ceremoniałów rozłożyć swoje zaganiane pupsko na okrągłym fotelu, tuż naprzeciwko mojego biurka. Mam tam specjalną półeczkę, w której zostawiam swoje człowieczeństwo i wszystko co
posiada jakieś znaczenie dla mojej głowy. Po czym odmóżdżony, przechodzę przez ośmiogodzinną metamorfozę. Niczym olbrzymi młot pneumatyczny wbijam, wystukuję, kalkuluję, obstukuję to, co zostało mi przydzielone. Dzięki czemu mam metafizyczne przeświadczenie, że to co robię ma ogromny wkład w rozwój ogólnoświatowej gospodarki i ekonomii. Czysta brawura i nieopisane poświęcenie. A wszystko po to, by pod koniec miesiąca przelało ci się na konto kilkanaście wytworzonych ręką ludzką papierków. Mających nie wiadomo przez kogo nadaną wartość pieniężną. I pomyśleć, że większość zła jakie ma miejsce na świecie jest spowodowana niepohamowaną żądzą człowieka do tych różniących się ilością zer gówienek z podobiznami zasłużonych liderów - czyli banknotów. Bez nich nie istniejesz. Co za ironia losu. Czy tak właśnie miało wyglądać nasze pierwotne przeznaczenie. Zaraz potem jeżeli mówimy już o złu jakie sobie nawzajem wyrządzamy, lansuje się problematyka miłosna a dosłownie kwestia penisa i waginy.
Godzina na zegarze wybiła zbawienny gong sygnalizujący nadejście końca pracy. Zabieram z półeczki swój mózg i z ulgą opuszczam to ponure miejsce.

V Sklep

Nadmiar dobrobytu odzwierciedla się przede wszystkim w przepychu półek sklepowych. Pełna kieszeń jest dostępna wciąż dla nielicznych. Zupełna odwrotność minionych lat. No i te najróżniejsze promocje na wszystko. Całe hardy zainspirowanych wizją lepszego jutra młodych ludzi, a także rencistów i emerytów chcących podreperować swój lichy budżet, beztrosko lecz z postawą myśliwego hasają po wszelkich dostępnych powierzchniach supermarketów. Przebrani za tampony, wykałaczki, batony, owoce, suszarki i sprzęty gospodarstwa domowego nieustannie próbują wcisnąć nam coś ponad normę. Muszę przyznać jest to niewątpliwie zuchwały sposób robienia z człowieka totalnego idioty przez wielkie koncerny zapewniające świetlaną przyszłość. Cel uświęca środki. Ja swój spotkałem na dziale warzywnym.
- Jeżeli pan kupi dwa kilo marchwi, natkę pietruszki otrzyma pan gratis.
Wystrzeliła jak z procy młoda panienka z marchwią w miejscu nosa a zamiast włosów coś jakby na wzór liści kapusty unosiło się ponad jej czołem.
- Ale ja potrzebuję tylko dwie na rosół - odparłem nieco zaskoczony.
- To źle - odpowiedziała dziewczyna z pewnym zawiedzeniem w głosie.
- Gdy sprzedaż spadnie poniżej minimum, stracę swój wizerunek i cała moja kariera ulegnie nieodwracalnej zmianie. Łącznie z utratą marchwi z nosa - kontynuowała.
- Przykro mi, nic na to nie mogę poradzić. Nie jestem odpowiedzialny za zapewnienie komuś pozycji na rynku, przepłacając za to z własnej a na dodatek dziurawej kieszeni - odparłem w miarę ze stoickim spokojem.
Cóż za zrządzenie losu, uświadomić sobie w dorosłym wieku, że twoje życie jest zależne od ilości sprzedanych marchwi - pomyślałem. Po czym rozgoryczony zaistniałą sceną udałem się w kierunku kasy.

VI Dialog


Na dworze biło już nieco chłodnym powietrzem z zachodu. Odpowiedni moment na ochłonięcie z dzisiejszych wrażeń. Nie trwało to jednak długo.
- Hej ty!
Zbity z tropu już odwracałem głowę w stronę fali dźwiękowej, gdy nagle usłyszałem z przeciwległej strony krótkie:
- Co?
- Kopsnij trzy pięćdziesiąt.
- Nie mam.
- A kopa w ryja chcesz?
Resztę konwersacji zagłuszył tupot moich przyspieszonych kroków. Co za szczęście, że tym razem to nie ja. Zwłaszcza, gdy w kieszeni mam tylko trzy czterdzieści, będące resztą z zakupu dwóch marchwi. Uzyskawszy w miarę normalny puls, pomyślałem sobie o tych wszystkich ludziach przeszytych na wylot rządzą agresji i nienawiści. Skąd oni czerpią jej pokłady. Gdzie rodzi się to "arche" zła. Czyżby niedobór krzyży w salach gimnazjalnych, licealnych oraz uczelniach wyższych i urzędach publicznych, podsycał w sercach młodych i starych ogień wywierania niepożądanej presji w stosunku do innych bliźnich. W kraju, w którym wszelkie próby odskoczni od średniowiecznych standardów kończą się natychmiastowym wklepaniem ich w ziemski pył za pomocą moralizatorskiego walca. I na pożegnanie sowicie zroszone święconą wodą. I wtedy zdałem sobie sprawę, że jestem zbyt prosty w swojej złożoności, by to wszystko ogarnąć jednym tchem.

VII Dom

W końcu w domu. Cztery przysłowiowe ściany, sufit i łazienka. A pośrodku ja, siedzący wygodnie na stołku przed stołem, gdzie posiadanie specjalnej półeczki mija się z celem. Tutaj jestem w pełni sobą. Osobą z krwi i kości zajadającą zardzewiałe herbatniki zapijane letnią herbatą. Rozciągam nogi, chwilowy przypływ ulgi i odpocznienia przechodzący stopniowo w sen, odstrasza wizję nadejścia kolejnego dnia. Następuje błoga cisza. W oddali daje się słychać tylko skowyt psów, uciekających w popłochu z podwiniętymi ogonami przed mrocznym cieniem pani Basi od naleśników.

5 komentarzy:

  1. I tak drepczemy dzień po dniu w meandrach myśli o absolucie szukając potwierdzenia złudzeń, że jest coś więcej...
    A dobre chociaż te naleśniki pani Basi?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zbyt gwałtownie serwowane, zwiastują utratę smaku a następnie apetytu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kopacz -przyjeżdżaj do Bristolu. Czuję, że stwrzylibyśmy cyganerię z prawdziwego zdarzenia. Krytykowalibyśmy system, pisali eortyki, paszkwile i mistyczne objawienia, a po butelce absyntu, składalibyśmy w piwnicy bomby, jak na bakuninowców przystało! :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Jednym słowem żyć nie umierać. Chętnie, ale szanse na to, że żona mnie ot tak puści, są mniejsze od zera :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń