niedziela, 2 maja 2010

Konfrontacja

Ostatnimi czasy dokonałem przekładu własnego "Ja" na płaszczyznę filozoficznego zmagania się z samym sobą. Ogólny obraz przedsięwzięcia jest dość wybiórczy, gdyż opiera się tylko o wybranych myślicieli czy też poszczególne szkoły, których rola w historii filozofii jest jednakże bardzo istotna. Popełniając owe porównania, na nowo ogarnęła mnie niemoc zmieszana razem z egzystencjalnym rozdarciem, przyobleczona widmem chaosu i niedoskonałości.
  • zazdrość oraz stan złości wynikający z braku biernego w swoim niewzruszeniu - przyjmowania losu, jakby to sobie życzyli Stoicy.
  • Kierkegaardowskie brzemię duchowego rozdarcia, podpartego nieustanną wspinaczką do góry w obliczu własnych słabości i wiecznych wątpliwości zrzuca mnie bezpardonowo na dół, w chwili gdy obecność Absolutu staje się w końcu przejrzysta. Ponownie staczam się niczym Syzyfowy kamień.
  • Heglowskie pogodzenie się z samym sobą jako elementem zanurzonym w rzece dziejów? To przerasta całokształt moich zdolności (samo)afirmacyjnych.
  • Podążać Stirnerowskim szlakiem opartym na bezinteresownym egoizmie, dążącym w swojej zaciekłości do siania destrukcji w kontaktach międzyludzkich - brzmi interesująco. Zwłaszcza w oparciu własnych racji i działań na Nicości, która nie wiedzieć czemu jest mi bliska. Jednakże za głęboko już tkwię w tych podłych strukturach tworzących społeczeństwa, bym bezgranicznie zaczął troszczyć się o Siebie kosztem innych.
  • Marks nadal teorii doskonałość. Mały element pocieszenia, reszta przełożona na płaszczyznę praktyczną to tylko synteza łez i podziałów. Nie ma sensu się powtarzać, choć mawiają, że historia to lubi.
  • Schopenhauer zbyt bolesny. To co stanowi podstawę mojego zewnętrznego wyobrażenia na temat świata, staje się wewnętrznym koszmarem z chwilą, gdy zaczyna zadawać rany kłute nadające cierpieniu wymiar rzeczywisty i realny.
Kompletna porażka, do ziemi przybijająca klęska. O nieszczęsny Ja. Nie pozostaje mi nic innego jak w całym tym patosie, filozoficznym żargonie przyjąć opcję ostateczną - Nietzscheańską.
Spoglądam na Siebie ze wszystkich możliwych kierunków, dostępnych stron i dochodzę do wniosku, że jestem niczym więcej jak tylko "tym, co przezwyciężone być powinno."


"Upadek Woli Mocy"

**Sistrenatus - Just Like A Dream**

6 komentarzy:

  1. wiesz, co? może po prostu wystarczy strzelić kielicha? :) prościej, krócej i mniej boleśnie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz są szkoły zgoła inne. Wręcz zalecające oderwanie się od umysłu. Czy też - przezwyciężenie go. Choć w zasadzie to też już było od dawna - wszak nie tylko Zachód zrodził filozofię.

    Pozaumysłowe połączenie się z wszechbytem kusi.

    Beato... :-DDDDDDD. Uwielbiam cię! (Wybacz, Kopaczu, że takie wyznania u ciebie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpierw miałam zaproponować Ci to samo, co Beata! Ale po chwili przypomniały mi się słowa wielkiego Gombro:
    "Zaprawdę, w świecie ducha odbywa się gwałt permanentny, nie jesteśmy samoistni, jesteśmy tylko funkcją innych ludzi, musimy być takimi, jakimi nas widzą."
    Słowa pochodzą z doskonałego "F."

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczęta - dziękuję po stokroć. Wybijam już nie wiadomo który toast. Zatykam wszystkie możliwe otwory przed permanentnym gwałtem. Choć zgoła wiemy wszyscy, że najlepsza lokalizacja do tej perfidnej penetracji to własne ucho ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Widzę, że wiesz, gdzie szukać ukojenia! :))

    OdpowiedzUsuń