piątek, 29 lipca 2011

Cały Ja

Zauważyłem, że jestem typem osoby nie lubiącej wdawać się we żadnego rodzaju dyskusje z tematyki teologiczno - filozoficzno - światopoglądowej. I nie chodzi tu o brak kontrargumentów w mózgowym magazynku. Problem tkwi w tym, że takie przekomarzanie, prześciganie się w racjach będących wynikiem tych polemik, szybko męczy mój niezbyt cierpliwy umysł. Rezultatem owego zmęczenia jest natychmiastowe uświadomienie sobie bezowocności, a wręcz bezcelowości tych dysput. Intelektualny ping-pong, rzadko osiągający konkretne zwycięstwo.
Uwielbiam natomiast roztaczać, konspiracyjnie snuć pod swoją korą mózgową różnorakie wizje, teorie, hipotezy i poglądy bez jakiejkolwiek potrzeby uzewnętrzniania i dzielenia się nimi z innymi.
Doznaję wtedy uczucia absolutnego zrozumienia i poparcia. Zdaję sobie sprawę, iż stanowię żałosny materiał erystyczny, ale jak to śpiewa KSU - głębsze myśli trzymam na uwięzi, tak niejako życie chciałbym spędzić.

środa, 27 lipca 2011

Eeeeeeeentuzjazm kontrolowany

rutyna
powoli
małymi kęsami
zaczyna
zżerać mnie
od środka

poniedziałek, 25 lipca 2011

*** (nie dla wszystkich tęcza)

oczy pełne łez
wpatrzone przytomnie
w deszczem smagane okna
jak uderzenie w policzek
taka pustka
wilgotnych odbić
rozmyta twarz świata
po obu stronach lustra

Londyn 25.07.11


Ben Woods - A Crowded Corridor

niedziela, 24 lipca 2011

Mój dzień

mój dzień
zaczyna się razem
z powolnym obumieraniem
gwiazd na widniejącym niebie

poprzez chaotyczność czynności
nadzorowaną cykaniem zegara
stopniowo nabiera barw i treści
dalekich od encyklopedycznych
uniesień

i trwa do czasu
gdy wybije godzina wygasania

mój dzień
kończy się razem
z powolnym wskrzeszaniem
gwiazd na ciemniejącym niebie

piątek, 22 lipca 2011

Chwilowy stan uniesienia...

"Sam nie mógł odgadnąć, co mu dolega. Nie czuł żadnego bólu i nie doświadczał żadnego pragnienia. Jedno, co go pociągało, gdy się budził, i co zamykało jego dzień, to była leniwa chęć: nie być..."

S. Żeromski - Popioły


Źródłem pragnienia bijącym z tego fragmentu nie pogardziłby z pewnością sam Cioran. Uwielbiam nurzać się w tego typu refleksjach. Znieczulać własne "ja" wizjami nieokreślonej czystki, nieosiągalnej pustki będącej gdzieś poza świadomością doświadczania... . W takich chwilach wręcz rozpływam się umysłowo nad własnymi "dziwactwami" ze sfery filozoficzno-światopoglądowej. Niestety grawitacja bardzo szybko stawia mnie ponownie na nogi.

czwartek, 21 lipca 2011

Fusy dnia

gorzka kawa
jak morska sól
wrzyna się głęboko
w otwartą czeluść gardła
podrażniany
gorącą lawą przełyk
dławi w sobie
krople niestrawionej
goryczy

wtorek, 19 lipca 2011

One penny*

one penny
leży na ulicy
trochę zaśniedziały
rysą czasu naznaczony
oddaje się wczesną godziną
pod władanie porannej rosy

one penny
zamroczony blaskiem słońca
sporadycznie z buta pociągnięty
w godzinach szczytu kilka metrów zatoczy
po obwodzie swej miedzianej obręczy
i pada bezwiednie jak los rzucony
na twarz jej wysokości
bądź też bramą kolczastą
zamyka chodnika nierówności

one penny
skołowany obrotem rzeczy
czaka nieświadomie wybawcy
co na wyciągnięcie ręki
pustą kieszeń zaleczy


*1/100 funta brytyjskiego

niedziela, 17 lipca 2011

Drobiazg

Mały zielony liść. Skradziony bez zgody jednemu z lubelskich kasztanowców. Wczesnym popołudniem z miejsca, w którym trwałem w chwilowym zapomnieniu. Niecny występek zapewniający powrót do doznanych momentów w ogniu serca podtrzymującego wspomnienia... .

piątek, 15 lipca 2011

No prawie rozwolnienie...

Dzisiaj na zapas mam wszystko głęboko w dupie. I nawet jeżeli istnieje jakaś nuta sprzeciwu, wyrzucam ją z pięciolinii chwil doznawanych. Jest piątek wieczór. Ja zaś na samą myśl o poniedziałku, mrowiu otaczających mnie facjat, nieskończonym kilogramom pustych frazesów w postaci angielskiego "do me a favor" dostaję kurewskiej czkawki. Żółć niemocy wypływa mi z kącików ust. Nie ma szans na korekcję zgryzu pod naporem zaciskanych zębów. Nasilające się tiki nerwowe sprawiają, że stawiam w mowie przecinki w miejscach, w których absolutnie sobie tego nie życzę. Rzygam koncepcją następnych dni w kółko powtarzającego się tygodnia. W takich chwilach mam ochotę na doznanie dnia ósmego. Z dala od wszystkiego i wszystkich. Sam ze sobą. W perfekcyjnej zgodzie i harmonii. Bez zbędnych pierdół i jałowego wysilania się w całym tym trywialnym cyrku, gdzie jak pacynka wywijam wszystkimi kończynami ku uciesze tępej klienteli. Młócę ten sam "stolec" od przeszło sześciu lat. Zbyt leniwe cielsko, wiecznie uwrażliwione na doznanie jakikolwiek zmian, pokrywa się z wolna mchem rutyny. Tylko cierpliwość, pokora i zamierzony cel zmieszany z tysiącami przeczytanych stron najrozmaitszych książek, studzą rozpalone wściekłością czoło niczym dobrze schłodzone piwo... .

KSU - Odczep się

czwartek, 14 lipca 2011

Oczy w dół

chodzę po mieście
z pustą reklamówką
od przechodniów reklamacji
nie przyjmuję
sunąc z nogi na nogę
zerkam na ludzi
spode łba
w glebę wlepionego
tam szczęście
w postaci miedziaków
i przedmiotów nieożywionych
napełnia ducha
pozorem spełnienia
gdzieś daleko
lepszy świat
ja tutaj do przytomności
klaksonem samochodu
sprowadzony
w pokorze znajduję
miejsce w alei
bezimiennych marzycieli

środa, 13 lipca 2011

***

"Gdy wyszedł na ulicę, deszcz zmieszany ze śniegiem ćwiczyć go zaczął po twarzy i zalał oczy. Książę owinął się w płaszcz, kapelusz nasunął na czoło i biegł ciemnymi ulicami. W piersiach jego szerzyła się owa cudna w swej mocy i szerokości rana, z której, niby krople krwi, sączyły się westchnienia. Szedł krokiem coraz bardziej przyspieszonym, zaciskał pięście i mamrotał do siebie jakieś wyrazy urwane, które się w jęk głuchy, w zduszone łkanie przelewały."

S. Żeromski "Popioły"


Urzekł mnie ten krótki fragment. Przewijający się w kilku linijkach spontaniczny dramat niespokojnego jak zmienny wicher serca bohatera powieści.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Praktyczność niestosowalna

Niefortunna płynność losu. Trzydziesty czwarty rok niczym nienadszarpniętej egzystencji, splątanej chaotycznym supłem myśli z zakresu: O co mi tak naprawdę chodzi???
Problem szczegółowego sprecyzowania siebie rozchodzi się słodko w czeluściach nostalgicznych wizji i jałowych rozmyślań. Boleję nad skazą własnej niepraktyczności szeroko pojmowanej. Oczywiście zmuszony jestem traktować tę osobistą nieudolność z przymrużeniem oka, inaczej bym chyba zwariował ;)

piątek, 8 lipca 2011

Letni prześwit nieograniczonej wolności czasu Londyńskiego (20.30) widziany z nieco bliższej perspektywy niż zza własnego okna

... w drodze powrotnej do drzwi wejściowych (zaledwie kilka metrów) towarzyszył mi uparcie zapach świeżo ciosanego drewna.

czwartek, 7 lipca 2011

Włóczykij okazjonalny

Zagryźć wargi, byle nie do krwi, gdyż nie ma potrzeby. Zakasać rękawy starej koszuli. Zacisnąć rękę na kiju. Obrać kierunek i ruszyć z buta przed siebie drogą długą i szeroką. Tonąc w słońcu, w strugach deszczu, we własnych myślach iść do przodu nie oglądając się za siebie... .

***

Co jakiś czas wraca do mnie przeżyta chwila zapadającego z wolna zmierzchu, gdzie rozmyte promienie słońca gasną z wolna pod naporem nadchodzącej nocy. W tle leniwych pól, tkwią nieruchomo wyrastające z ziemi, blaszane budy w których wypalano węgiel drzewny. Na samą myśl jego woń, mimo że to już kilka lat, ciągle drapie mnie w nozdrza. To chyba były okolice Łękini... .

poniedziałek, 4 lipca 2011

Koncert

Wraz z nadchodzącym zmierzchem dopalają się z wolna resztki świec na stole. Zza okna dolatuje cykanie świerszczy i rechot żab. Darmowy koncert na księżycową nutę. Zalotne mruganie gwiazd między firanami falującymi pod wpływem lekkiego ciepłego wiatru spokojnie wypełnia oczy zapatrzone gdzieś w siną dal. Stukot wahadła przy starym zegarze zlewa się w jeden rytm z biciem serca. Tik tak. Tik tak. Taka błogość, spokój, ukojenie wyciszonych zmysłów. Resztki przytłumionego światła świec gasną pod silniejszym podmuchem wiatru. Z ogarka jeszcze żarem pulsującym unosi się tańcząca zygzakiem smuga dymu. Rozpływając się pod stropem sufitu znika w ten sam sposób co ja przy zamkniętych oczach wsłuchany w darmowy koncert na księżycową nutę... .

Open Folk - Dark Tower

niedziela, 3 lipca 2011

Coś na uśmierzenie bólu

Chwilowa odskocznia od miażdżących uszy industrialnych skowytów miasta i mrocznych ambientowych dźwięków. Krótki przystanek w muzyce tła, dający na moment odetchnąć umysłowi w tworzeniu obrazów zmieniającej się rzeczywistości.

Z zupełnie innej szafy grającej odkurzyłem czar brzmienia, nadający bębenkom całkowicie inne nastawienie. Przyćmiona, spowita dymem papierosowym i wonią alkoholu pewność siebie rodem z zapuszczonego pubu, gdzie whiskey, rum i burbon z wolna upadlają twoje ciało i umysł. Bełkotliwe odczyty utworów poetów wyklętych jawią się jako niekonwencjonalne, drugoplanowe w tym przypadku tło uzupełniające świdrujący trzewia odgłos saksofonu barytowego i bezlitosne szarpanie dwustrunowej gitary basowej.

Jednym słowem "Morphine" i kokieteryjna podróż wraz z Markiem Sandmanem z pogranicza jawy i sennego transu w jazzowo - bluesowym jazgocie w nieznane zakamarki uśpionych rytmów wywołujących podrygiwanie wszystkich kończyn ciała przy szarym, zduszonym świetle dowolnego pomieszczenia.
Dosyć krótka, bo zaledwie 10-letnia, choć muzycznie intensywna działalność grupy zaowocowała kilkoma naprawdę dobrymi płytami. Zespół został rozwiązany po śmierci Sandmana, który zmarł nieoczekiwanie na zawał podczas koncertu w Palestrinie 1999 roku.






Prezentowane wyżej utwory Yes oraz Honey White pochodzą z płyty "Yes" wydanej w 1995 roku.