piątek, 19 sierpnia 2016

Hajnówka - Białowieża Towarowa

O godzinie siódmej przekroczyłem Nieznany Bór i ruszyłem przed siebie. Droga jaką sobie obrałem miała około 20 kilometrów i była nią nieczynna kolej ciągnąca się z Bielska Podlaskiego przez Dubicze Osoczne, Hajnówkę i kilka małych osad, aż do Białowieży Towarowej. Tam też kończył się tor.


Pogoda sprzyjała wędrówce i nie stanowiło to dla mnie zniechęcenia, że po piętnastu minutach buty bulgotały mi już pod naporem porannej rosy pokrywającej trawy. Cel miałem jeden - iść wzdłuż torów, rozglądając się na boki. Jak zwykle co jest najpiękniejsze przy tego typu wypadach, towarzyszy ci absolutna cisza i spokój.


Występujące zakłócenia mają charakter czysto naturalny. Jak na przykład stado żubrów pod których kopytami trzask łamanych gałęzi wypełniał przestrzeń, lub nagły zryw myszołowa. Moją uwagę przykul dość pokaźny szkielet zwierzęcia. Po długiej szyi mogłem się hipotetycznie domyślić, iż był to jeleń. Choć poroża wokół nie znalazłem.


I mimo monotonii drogi wcale nie było mi nudno. Piękno i doskonałość natury sprawia niezapomniane wrażenia i doznania zasilające na stałe rezerwuar wspomnień.



Po półtorej godzinie marszu doszedłem do Czerlonki, małej wsi będącej niegdyś osadą robotników leśnych. Niegdyś znajdowała się tu piękna stacja kolejowa, która z racji swoich walorów estetycznych i zabytkowych została przeniesiona w 1999 roku do Hajnówki, gdzie służy jako Centrum promocji regionu. Sama Czerlonka swoje lata świetności ma już dawno za sobą.



Oczywiście co jakiś czas swoje zmęczenie musiałem wspomóc kanapką i łykiem wina z dolnej półki.
Ten zwyczaj pozostał mi już z lat studenckich i na stałe wpasował się w moje wędrownicze zwyczaje. Skutkiem ubocznym jest czasami powrót do domu na prostych nogach, ale jak na razie dzielnie sobie z tym radziłem. Całe szczęście, że słońce nie paliło tak mocno w czapę. Dzięki temu można częsciej było przyłożyć szyjkę do ust.



Po dziesiątej minąłem Miejsce Mocy i powoli zbliżałem się do Białowieży. Choć sam tor zatacza lekki łuk omijając centrum wsi. I tu natrafiłem na pierwszy przejaw ludzkiej obecności, który powitał mnie wesołym trajkotaniem: Czy życie panu niemiłe. Bo jak spostrzegłem wbijałem się prosto pod turystyczną drezynę, która na całe szczęście poruszała się z prędkością moich nóg.


Przeżyłem. Pociągnąłem łyk wina i ruszyłem dalej. Prosto oczywiście. Pejzaż nie uległ zmianie od ostatnich godzin. Po obu stronach rozciągała się Puszcza w całej swojej okazałości i potędze.



W swoim wewnętrznym zamyśleniu i błogości, którą przeżywałem nawet nie odnotowałem jak szybko przeciąłem kolejną osadę Grudki, znajdującą się prawie przy pieszym i rowerowym przejściu granicznym z Białorusią. Byłem coraz bliżej celu swej podróży.



Powoli wynurzałem się z leśnych czeluści i podążałem wśród pól i obrzeży Białowieży do ostatniego przystanku.








Białowieża Towarowa, kres wędrówki i mozolny powrót o giętkich nogach do domu. Było pięknie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz